Mały ratlerek był odważny. Nie bał się psów mniejszych i większych też nie. Któregoś dnia jego Pani jak zwykle zostawiła go pod sklepem przywiązanego do stojaka na rowery.
- Co tu robisz kurduplu? – pogardliwie wydął wargi buro umaszczony kundel, który nie wiedzieć skąd pojawił się nagle.
- Czekam na swoją panią! – ratlerek wyprężył się z dumą.
Kundel w odpowiedzi podniósł nogę i opróżnił swój pęcherz wprost na zdezorientowanego ratlerka.
- Wiedziałem, że olewasz wszystko i wszystkich, ale żeby, aż tak? - ponad dwoma psiakami i świeżą kałużą moczu zagrzmiał donośny i głęboki głos bernardyna.
- A cześć John. Właśnie miałem Ci przedstawić... – zaczął kundel.
- A co tu kurwa ma być? – bernardyn z niedowierzaniem spojrzał uważniej na przestraszonego i rozkojarzonego ratlerka.
- Jestem Andy. – potrząsnął mokrym łebkiem Andy.
Bernardyn otworzył oczy tak szeroko jak tylko pozwoliły mu jego wielgachne powieki, poczym bez słowa podniósł nogę...
Ciepła struga, o wiele obfitsza od poprzedniej nie pozostawiła na ciele Andy’ego najmniejszego skrawka suchej sierści.
* * *
Objuczona Pani z siatkami pełnymi zakupów wychodziła ze sklepu, gdy drogę zastąpił jej mężczyzna, którego wizualna i węchowa ocena nie pozostawiała cienia wątpliwości - to był bezdomny!
- A zejdź mi pan z drogi! – nadęła się Pani.
- A to niby czemu, a? Ja gorszy, co!? – zaperzył się bezdomny.
Pani na to nie odpowiedziała. Potężny cios siatką na zakupy wypełnionej butelkami spadł na głowę bezdomnego zupełnie niespodziewanie. Mężczyznę zamroczyło i nim zdążył się ocknąć, kolejne uderzenie spadło mu na sam środek potylicy i jego ciało bezwładnie obsunęło się na ziemię. Kobieta bez słów przeszła ponad.
* * *
- Mój ty malutki, a co ty taki mokry? Czekaj...to jest... O kurwa!
* * *
To nie musiało tak się skończyć, ale właśnie tak to wyglądało na ten moment i Pani nie za bardzo wiedziała co dalej z tym fantem począć. Mokry Andy wyglądał żałośnie nie rozumiejąc za bardzo za jakie grzechy został tak obcesowo i brutalnie potraktowany.
- Dlaczego?! Kto ci to zrobił?!
Andy nie odpowiedział może nie chciał, a może jeszcze troszkę się bał, a na pewno było wiadome tylko to, że niektóre psy nie umieją mówić co w zupełności mogło go wytłumaczyć.
Ze sklepu wychylił nieznacznie głowę poturbowany kloszard. Silne i gwałtowne uderzenie z łokcia cofnęło go z powrotem do środka.
- Mój ty malutki... Taki wstyd! – zaszlochała.
- Co Pani wyprawia z Tą nieszczęsna psiną? – starsza pani ze zdumieniem przystanęła nad właścicielką Andy’ego i samym Andym.
Na twarzy zagadniętej wykwitły czerwone plamy, których odcień bardzo szybko i niebezpiecznie zaczął zmierzać ku fioletom.
- Czy Pani dobrze się czuje?- starsza Pani zatroskała się szczerze.
Odpowiedzią był kopniak wymierzony w kostkę troskliwej nieznajomej. Pani jednak była szybsza: zrobiła unik, złapała parasolkę i z rozmachem wbiła jej naostrzony czubek w gardło napastniczki.
Andy stał niepewnie i patrzył spod pochylonego łepka na to wszystko. Znów poczuł wilgoć i ciepło tyle, że ciecz była tym razem dużo gęstsza.
* * *
- John, John! – krzyczała z pasją mała dziewczynka.
Ten łaskawie podszedł do niej i pozwolił założyć sobie obrożę i smycz.
- Zosiu wiesz co dzisiaj widziałem? – szczeknął – Takiego małego, cholernego nie wiadomo właściwie co!
- No i co z tego? – Zosia skrzywiła się słuchając kolejnej bzdurnej opowieści swojego psa.
- Naszczałem mu na łeb! Ha Ha Ha! – zaskowyczał aż z uciechy.
- Szczerze powiedziawszy mam to w dupie! Mógłbyś wreszcie zająć się czymś pożyteczniejszym od obszczywania i obsrywania wszystkiego co ci się napatoczy.
- He, to nie wszystko mała. Tam była też właścicielka tego „czegoś”.
- Szkoda, że nie skopała ci porządnie dupska!
- Na szczęście mnie nie widziała, ale to nie wszystko...
- Już ci mówiłam! Sram na to! Do domu!
- Ale...
- Jazda!
* * *
- Aniu, dlaczego ta dziewczynka tak krzyczy na swojego pieska? – chłopczyk na oko pięcioletni wbił swoje niebieskookie spojrzenie w swoją starszą co najmniej 2 razy siostrzyczkę.
- Nie wiem Jasiu. Może piesek był niegrzeczny. – odparła łagodnie.
- Ale Ty przecież nie krzyczysz na naszego Pusztuna. Nawet jak coś nabroi?
- Ja jestem inna po prostu.
- Aha...
- Pusztun! Pusztun! – krzyknęli razem ochoczo na swojego ukochanego kundelka. Ten nawet na nich nie spojrzał. Ostentacyjnie wypiął swój psi zad, z którego z wdziękiem pacnęły na środek chodnika kulki wielkości orzecha włoskiego. Pozostawiona przez Pusztuna niespodzianka niezbyt długo pozostawała niezauważona. Już po chwili zanurzyły się w niej kółka dziecięcego wózka i buty starszego pana. Krzyki i przekleństwa nie zrobiły na Pusztunie najmniejszego wrażenia w odróżnieniu od Ani. Ta stała purpurowa ze wstydu i złości.
- Kto pozwala tak biegać swobodnie tym kudłatym bydlakom? – starszy pan jął urągać na czym świat stoi.
- A i owszem! – dołączyła się kolejna poszkodowana - pani z wózkiem. – wszędzie tylko gówno i gówno! Całe życie to jedno wielkie gówno, ale po kiego jeszcze hodować te cholerne psiska?
- Przepraszam... – dziewczynka usiłowała załagodzić sytuację.
- Co mi z twoich przeprosin dzieciaku, przez takich jak ty, kroku zrobić nie można bez wdepnięcia w ten syf... – zasępił się staruszek.
- A jak tak łatwo nie odpuszczę! – wrzasnęła Pani – gdzie mieszkasz dziewucho? Twoi rodzice zapłacą mi za czyszczenie wózka!
- Odpuść Paniusiu – starszy Pan zdecydował nie brnąć dalej w temat – Mało to gówna na świecie? I tak tej walki nie wygramy...
Pani od wózka już chciała coś powiedzieć, gdy odwróciły jej uwagę krzyki i lamenty pod pobliskim sklepem spożywczym. Jakoż po chwili do ogólnej wrzawy dołączyły przeciągłe, jękliwe zawodzenia syren karetki i radiowozu.
* * *
- Doigrała się psiakrwia! – wycedził bezdomny z trudem ukrywaną satysfakcją wychylając głowę zza drzwi sklepowych.
- Co tu się stało? – nad zakrwawionym ciałem staruszki i jej sponiewieranym psiakiem do tłumu gapiów dołączył mundurowy.
Bezdomny na widok policjanta jął spiesznie wycofywać się w głąb sklepu, jednak manewr ten nie pozostał niezauważony...
- Pan! – ryknął gliniarz – Co tu się stało?!
- Ja? – kloszard starym zwyczajem próbował zgrywać głupka.
- A kto do kurwy nędzy?! – wściekł się stróż prawa.
- Mógłby się Pan tak nie wyrażać? – w zbiegowisku dała się zauważyć Pani w różowym płaszczu – tu są dzieci!
- To niech spieprzają do domów! Nie mają nic lepszego do roboty tylko gapić się na trupa? – odwarknął policjant.
- Jak widać nie mają... – pisnął z tłumu głos młodego człowieka.
- A kto powiedział, że trupa? – człowiek z aktówką zaczął przepychać się do przodu. – O zobaczcie poruszyła się!
Przez tłum przebiegł szmer:
- Ona jeszcze żyje... Gdzie pogotowie?
- Przeklęte konowały! Wołają tylko: Podwyżki! Podwyżki! A nigdy nie przyjadą na czas! – burknął kolejny z gapiów, blondyn po trzydziestce.
- Kto to powiedział?! – nie wiedzieć jak i kiedy, z tłumu wyłonił się błyskawicznie czerwony ze wściekłości mężczyzna w białym fartuchu, torbą w ręku i stetoskopem na szyi. – Który to palant obszczekuje służbę zdrowia?! – krzyknął w kierunku zebranych.
- A co, może boisz się, ze przeszkodzimy Ci wstrzyknąć biedaczce Pavulon? – odważnie odpyskował blondyn, wszakże jednak nie do końca, bo z bezpiecznego dystansu, schowany za plecami innych.
- Jak ja ci przy... – w lekarzu aż się wszystko zagotowało.
- Mógłby Pan powściągliwiej używać wulgaryzmów! – Pani w różowym płaszczu napomniała kolejnego funkcjonariusza publicznego.
Ostatnią rzeczą ,którą zobaczyła Pani po wygłoszeniu swojego komentarza była lecąca w kierunku jej głowy z niewiarygodną prędkością torba lekarska...
* * *
Najpierw te straszliwe krzyki, a potem doszły jeszcze przepychanki. Andy przerażony przyglądał się jak wokół ciała jego Pani nastaje chaos. Dzikie wrzaski mieszały się z kwikiem tratowanych i kopanych osób. Gniewne okrzyki zagłuszał lament kobiet i płacz dzieci. A przecież on jest tylko małym, nieszkodliwym psiakiem, czyżby to z jego powodu wybuchło to całe piekło? Podniósł nieco małą główkę, która dotychczas onieśmielona, była pochylona ku dołowi. Stwierdził szybko, że zainteresowanie nim jak i jego Panią staje się coraz mniejsze. W promieniu kilkunastu metrów dawały się zauważyć nowe potencjalne obiekty zainteresowania przechodniów – kolejne zakrwawione ciała pozostałe na pobojowisku.
Minęło jeszcze kilka minut i zrobiło się prawie zupełnie cicho. Ci, którzy byli wstanie przemieszczać się o własnych siłach opuścili już pole walki. Inni... cóż inni nie byli wstanie tego uczynić...
Andy zainteresował się małym gówienkiem leżącym opodal. Było niezbyt wielkie i niezbyt śmierdzące w każdym razie o wiele bardziej interesujące niż Ci tam...
Niby takie małe i nic nie znaczące, ale jednak i ono ma do spełnienia swoja rolę w tym świecie. Ciekawe do jakiego psa należało. Co ten piesek jada i co mu Pan opowiada przed snem? Czy ten zwierz jest łaciaty czy też jednolitej maści. Buldog? Wyżeł? Zwykły kundel? Taak.. jakie to wszystko ciekawe.
-Hau! Ty! – warknął nad nim wielki Rotweiller . – to moje gówno!
- Twoje? – spojrzał z niedowierzaniem Andy. – one jest całkiem niewielkie, a Ty...
- Co?! – zapieklił się Rotweiller – Nie podoba Ci się moje gówno !? – Hau! Ty mała gnido!
- Ależ...- przerażony Andy pośpiesznie obmyślał plany wyrwania się z kolejnej kabały w jaką się wpakował.
- Szerk! Szerk! Bierz go! – zachęcił swego pupila sympatyczny młody człowiek w dresach.
Andy błyskawicznie zmiarkował, że piesek o dźwięcznym imieniu Szerk i jego Pan z chęcią zabawiliby się jego wątłym ciałkiem, a to nie był wesoła perspektywa.
- Spadam! – rzekł Andy.
Jako rzekł, tako i poczynił. Jego rachityczne łapki zaczęły przebierać z nieprawdopodobną szybkością. W jego małej główce migały różne obrazy: od zębów Szerka szarpiących jego szyjkę po buciory na sportowo ubranego młodzieńca, glanujących go bezlitośnie, a to tylko dodawało wigoru jego mknącym jak strzała kończynom. I już wydawało się, ze dobiega do klatki schodowej, gdzie mieszka wraz ze swoja panią, gdy mały chłopczyk na adekwatnie małym do jego rozmiarów rowerku zajechał mu drogę. Andy z całym impetem wyrżną łepkiem w szprychy.
Gwiazdy...., wszędzie mnóstwo gwiazd..., całe konstelacje...
* * *
- Miaouww!! – przeraźliwie zamiauczał Skalpel, gdy jego zwaliste cielsko łupnęło o ziemię z wysokości szafy.
- O rzesz kurwa! – poderwał się na równe nogi jego pan, emerytowany sędzia Krapenek zażywający jak to bywa w niedzielne popołudnie, kąpieli słonecznych z ekranu telewizora. – Co Ty wyprawiasz cholerny kocurze?
- Miałem sen... – odparł kot.
- Patrzcie! Martin luther King się znalazł! Całe dnie grzejesz dupsko a to na fotelu, a to na... a właśnie. Sto razy Ci powtarzałem, żebyś nie właził na szafę. Masz za swoje głupolu.
- Zamiast pieprzyć może byś mnie tak zapytał co też mi się śniło. – odmiauknął skwaszony Skalpel.
- Coś tak strasznego, że aż się spierdzieliłeś z tej szafy. – domyślił się sędzia.
- Właśnie...Śniło mi się, że jestem psem, małą, pokraczną psiną, która ma w życiu przesrane...
- A to dobre... Pocieszę cię: nie wszystko w tym śnie było fikcją. Z tym psem to może i owszem, a to przes...
- Co chcesz przez to powiedzieć? – przerwał mu zaniepokojony kot.
- A to! – sędzia chwycił opartą o piec miotłę i zdzielił swojego wyleniałego kocura w łeb.
Przeciągłe „miaouww!” zabrzmiało w całym domu, a po chwili zaczęło niknąć gdzieś w przydomowych zaroślach.
Krapenek ubrany w pomiętoszony sweter i papucie wyszedł przez sień swojego domostwa i przeciągnął się. W oddali czerwieniała intensywnie tarcza słoneczna, chyląca się nieuchronnie ku zachodowi. To samo słońce które oświetla wszystkie wsie, miasta i miasteczka, w których zwierz ni mały ni duży nie zazna nigdy spokoju.